Odgarnęłam z twarzy swoje ciemne włosy. Po chwili wiatr zrobił swoje i znowu
wchodziły mi do oczu. Z irytacją wypuściłam z ust powietrze. Owładnął mną
nieprzyjemny zapach. Odwróciłam głowę w drugą stronę. Gdzie ta Caitlyn?
Potarłam swoje zziębnięte dłonie o siebie. Zadygotałam z zimna. Lodowate
podmuchy wiatru nie były miłe, ale pomogły mi dojść do siebie. I jeżeli mnie
nie myliło moje poczucie czasu czekałam tu już pół godziny. Usłyszałam charakterystyczny klakson camaro Caitlyn.
Samochód warczał po drugiej stronie jezdni. Przebiegłam przez ulicę i
wskoczyłam do wysłużonego auta nawet nie otwierając drzwi. Jak ja kocham
kabriolety! Maszyna odjechała z piskiem opon.
-
Może teraz z łaski swojej wyjaśnisz o co chodzi?- spytała ruda poprawiając włosy.
Spojrzałam
na przyjaciółkę. Środek nocy, a ona w okularach przeciwsłonecznych. I tak była
najlepszym kierowcą, jakiego znałam.
-
Sama nie wiem- westchnęłam.
-
Aha. Więc ściągnęłaś mnie o drugiej w nocy, żeby pojechać na pogawędkę do
swojej kochanej siostrzyczki?
-
Jadę tam, żeby się dowiedzieć o co chodzi- byłam już lekko zirytowana.
Caitlyn
widząc, że nie jestem w nastroju do gadki włączyła radio. Zaczęła nucić pod
nosem modną melodię. Po chwili dołączyłam do niej. Nie minęła minuta, a już
darłyśmy się mknąc przez miasto. Podróż
szybko nam minęła. Caitlyn zaparkowała przed apartamentowcem. Wysiadłam z jej
samochodu lekko się zataczając. Najwyraźniej alkohol wciąż płynął w moich
żyłach. A czego ty się Ross spodziewałaś? Że wyparuje?
-
Czekam pół godziny, a później odjeżdżam- uprzedziła dziewczyna za kierownicą.
-
Dzięki, Lynn- odwróciłam się w jej stronę.- Powinnam zdążyć.
Chwiejnie
podeszłam do budynku. Przemierzyłam hol i skierowałam się w stronę windy.
Wcisnęłam guzik. Nie otworzyła się. Zaczęłam klikać przycisk, aż do chwili, gdy
jej drzwi rozsunęły się. Weszłam do środka. Z głośników popłynęła ta irytująca
melodia, która nigdy nie pasuje do sytuacji. Cudownie. Wjechałam na 20 piętro.
Idąc korytarzem zastanawiałam się jak można mieszkać w takim miejscu.
Apartamentowiec był nowoczesny, ale w klasycznym stylu. Zapewniał wszystkie
udogodnienia techniczne. Było w nim jednak coś solidnego. Może to idealnie
gładko ułożony dywan. Może drewniane framugi, a może po prostu fakt, że
mieszkały w nim ważne osoby. No i moja siostra. Zapukałam do jej drzwi . Nikt
nie otwierał. Odczekałam kilka sekund, po czym weszłam do środka. Stephanie
zawsze zamykała drzwi. Miała wręcz paranoiczny strach przed zostawianiem ich
otwartych. Coś tu nie grało. Nie chodziło tylko o drzwi. W powietrzu unosił się
dziwny zapach. Coś było zdecydowanie nie w porządku. Adrenalina rozlała się po
moim ciele otrzeźwiając umysł. Chwyciłam pierwszą rzecz jaka znalazła się w
zasięgu moich dłoni. Parasol. No trudno... Lepsze to niż nic. Trzymając go
jakby był najniebezpieczniejszą bronią tego świata skradałam się korytarzem.
Właściwie szłam po omacku, bo nigdzie nie paliło się światło, chociaż... Spod
drzwi, przed którymi stałam wydobywał się wąski pasek jasności. Dalej, Ross.
Dasz radę. Dotknęłam klamki i już miałam pchnąć drzwi, gdy powstrzymała mnie
czyjaś dłoń na ramieniu. Dreszcze przebiegły mi po kręgosłupie. Szybko się
odwróciłam uderzając głową w babcię.
-
Bab... Gretchen- prędko się poprawiłam. Przebłyski delikatnego światła ukazały
mi jej karcące spojrzenie.- Gdzie mama?
-
Spokojnie, Rosseane. Najpierw idź zamknąć za sobą drzwi. Na nikogo już nie
czekamy- pominęłam fakt skąd wiedziała, że tego nie zrobiłam i poszłam wykonać
jej polecenie. Nie zdarzało mi się to dość często, ale coś mi mówiło, że dziś
bezpieczeństwo może się przydać.
Po
zaryglowaniu drzwi na wszystkie możliwe zamki podeszłam do jedynego
oświetlonego pomieszczenia w mieszkaniu. Tym razem nikt mi nie przeszkodził i
spokojnie weszłam do pokoju. Tu ten nieznośny zapach przybrał na sile. Poczułam
metaliczny posmak w ustach. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Źródłem
światła było kilka świec na podłodze.
Otaczały one ciało. Zafascynowana widokiem podeszłam do niego. To nie jest tak,
że jakoś interesuję się trupami, krwią i tak dalej. Nie o to chodzi. Po prostu,
gdy widzisz coś takiego nie możesz oderwać wzroku. Ten widok cię hipnotyzuje.
Podchodziłam coraz bliżej ciała. Nogi były bezwładnie rozrzucone na ziemi. Ręce
tak samo. Złote pukle zlepione były krwią. Rubinowy płyn wydobywał się z
poderżniętego gardła. Większość już zakrzepła, ale reszta wciąż skapywała w
dół. Przyjrzałam się twarzy. Nie wyrażała już żadnych emocji. Pełne,
landrynkowe usta już nigdy nic nie powiedzą. Długie rzęsy rzucały cień na blade
policzki. Wiedziałam, że zamknięte powieki skrywają tęczówki o barwie rtęci,
takie same jak moje. Wiedziałam czyje to ciało. Stephanie.
Poczułam,
że po policzku spływa mi łza. Tylko jedna. Za jedyną siostrę. Nie dogadywałyśmy
się. To fakt. Irytowała mnie. Również prawda. Ale była moją siostrą i nie
życzyłam jej takiego losu... Gdy oderwałam wzrok od Stephanie zobaczyłam, że
nie jestem w pomieszczeniu sama. W kącie siedziała mama. Z zaszklonymi oczami.
Nie wyglądało na to, żeby płakała. Wydawało mi się, że skutecznie
powstrzymywała słone krople przez opuszczeniem jej oczu. Patrzyła nic nie
widzącym wzrokiem.
-Mamo...-
mój głos zawahał się. Nie wiedziałam co powiedzieć. Do mojego umysłu wkradła
się jednak przerażająca myśl.- To nie byłaś ty, ani Gretchen?- spytałam ostro.
Mgła
spowijająca jej oczy rozstąpiła się. Teraz patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
-
Uspokój się, Rosseane- usłyszałam już drugi raz tej nocy.- Aż za takich
potworów nas masz? Myślisz, że mogłabym skrzywdzić własną córkę?- jej ton był
płaczliwy. Jakby była na skraju wytrzymałości. Szybko się jednak opanowała i
kontynuowała już spokojniej.- Bernardowie zawsze podrzynali gardło. To ich znak
rozpoznawczy.
-
Skąd masz pewność, że to oni?
Spojrzała
na mnie jak na mało pojętnego ucznia.
-
Myślisz, że w tak niezwykłej rodzinie można sobie pozwolić na jedno dziecko?
Otóż nie, Rosseane- nie widziałam związku, ale dalej słuchałam.- Gretchen miała
trzy siostry. Wszystkie skończyły jak Stephanie. To dlatego wyjechała do
Hiszpanii. Uciekała przed Bernardami i Bertami. Tam poznała twojego dziadka.
Zmieniła nazwisko i założyła rodzinę. A ja... Ja miałam brata. Również
poderżnięte gardło- zacisnęła usta w wąską linię. To co mówiła zaczęło nabierać
sensu.- Jak wiesz Bractwo Podwójnego B odłączyło się od nas jeszcze przed I
wojną światową. Od tamtej pory są wrogami nie tylko domu Alexandry, ale również
Lucille i Laurenta. Teraz rozumiesz dlaczego ich podejrzewamy?
Było
to dla mnie jasne, ale jednak pozbawione sensu.
-
Skoro wiecie, że to oni dlaczego ich nie dorwiecie?- dla mnie było to najrozsądniejsze
wyjście. Jak to mówią: Oko za oko, ząb za ząb. A głowa mojej siostry za ich
głowy.
-
Naprawdę myślisz, że to takie proste? My nawet nie wiemy, czy to Bernard, czy
Bernadetta.
Tym
sposobem mama przekazała, że nawet nie zna płci aktualnie żyjącego Bernarda.
Kolejna rzecz, która świadczy o zdecydowanym rąbnięciu mojej rodziny. Nas
nazywa rodem Alexandry. Żyła ona w XIV w. razem z Lauerentem, Lucille,
Bernardem i Bertą. To oni stworzyli maszyny umożliwiające podróże w czasie.
Nawet nie wiem jak one wyglądają. Wiem, że jest ich pięć. Tyle samo co
czternastowiecznych magów, fizyków, wynazców czy kim tam oni byli. Na ich cześć
ich potomkowie stworzyli domy, czyli rody. W moich żyłach płynie krew
Alexandry, więc tak mam na drugie imię. Z resztą jak cała moja rodzina. Mama-
Francesca Alexandra Greyson, bacia- Gretchen Alexandra Cariosa, siostra-
Stephanie Alexandra Greyson. U chłopców robi się męskie odpowiedniki tych
imion. Mój brat nazywa się Nickolas Alexander Greyson. Nie znam pierwszych
imion członków pozostałych rodów, ale jestem pewna, że drugie mają po swoich
czternastowiecznych przodkach.
Widząc,
że nic nie mówię odezwała się mama.
-
Przez 24 godziny Stephanie musi być pod nadzorem. Nikt nie może jej dotknąć. Ty
też nie próbuj. Ja pójdę po kawę- dodała.- A ty jej przypilnuj.
Wiedziałam,
że nawet jeśli spytam nie odpowie mi dlaczego to takie ważne. Była jednak inna
rzecz, która nie dawała mi spokoju...
-Wytłumacz
mi tylko jedno- zwróciłam się do swojej rodzicielki.- Po jaką cholerę byłyście
w jej mieszkaniu o pierwszej w nocy?
-
Wyrażaj się, Rosseane- jak zawsze zwróciła mi uwagę.- Dziś jest nów. Dzięki
temu można przenieść się najdalej- dodała wychodząc z pokoju.
Mogłam
się tylko domyslać, że chodziło jej nie o podróż do Yourku czy Cambrige, ale do
innej epoki. Spojrzałam ponownie na ciało siostry. Zapowiadał się długi dzień.