Strony

poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział 2

  Odgarnęłam z twarzy swoje ciemne włosy.  Po chwili wiatr zrobił swoje i znowu wchodziły mi do oczu. Z irytacją wypuściłam z ust powietrze. Owładnął mną nieprzyjemny zapach. Odwróciłam głowę w drugą stronę. Gdzie ta Caitlyn? Potarłam swoje zziębnięte dłonie o siebie. Zadygotałam z zimna. Lodowate podmuchy wiatru nie były miłe, ale pomogły mi dojść do siebie. I jeżeli mnie nie myliło moje poczucie czasu czekałam tu już pół godziny. Usłyszałam  charakterystyczny klakson camaro Caitlyn. Samochód warczał po drugiej stronie jezdni. Przebiegłam przez ulicę i wskoczyłam do wysłużonego auta nawet nie otwierając drzwi. Jak ja kocham kabriolety! Maszyna odjechała z piskiem opon.
- Może teraz z łaski swojej wyjaśnisz o co chodzi?- spytała ruda poprawiając włosy.
Spojrzałam na przyjaciółkę. Środek nocy, a ona w okularach przeciwsłonecznych. I tak była najlepszym kierowcą, jakiego znałam.
- Sama nie wiem- westchnęłam.
- Aha. Więc ściągnęłaś mnie o drugiej w nocy, żeby pojechać na pogawędkę do swojej kochanej siostrzyczki?
- Jadę tam, żeby się dowiedzieć o co chodzi- byłam już lekko zirytowana.
Caitlyn widząc, że nie jestem w nastroju do gadki włączyła radio. Zaczęła nucić pod nosem modną melodię. Po chwili dołączyłam do niej. Nie minęła minuta, a już darłyśmy się mknąc przez miasto.  Podróż szybko nam minęła. Caitlyn zaparkowała przed apartamentowcem. Wysiadłam z jej samochodu lekko się zataczając. Najwyraźniej alkohol wciąż płynął w moich żyłach. A czego ty się Ross spodziewałaś? Że wyparuje?
- Czekam pół godziny, a później odjeżdżam- uprzedziła dziewczyna za kierownicą.
- Dzięki, Lynn- odwróciłam się w jej stronę.- Powinnam zdążyć.
Chwiejnie podeszłam do budynku. Przemierzyłam hol i skierowałam się w stronę windy. Wcisnęłam guzik. Nie otworzyła się. Zaczęłam klikać przycisk, aż do chwili, gdy jej drzwi rozsunęły się. Weszłam do środka. Z głośników popłynęła ta irytująca melodia, która nigdy nie pasuje do sytuacji. Cudownie. Wjechałam na 20 piętro. Idąc korytarzem zastanawiałam się jak można mieszkać w takim miejscu. Apartamentowiec był nowoczesny, ale w klasycznym stylu. Zapewniał wszystkie udogodnienia techniczne. Było w nim jednak coś solidnego. Może to idealnie gładko ułożony dywan. Może drewniane framugi, a może po prostu fakt, że mieszkały w nim ważne osoby. No i moja siostra. Zapukałam do jej drzwi . Nikt nie otwierał. Odczekałam kilka sekund, po czym weszłam do środka. Stephanie zawsze zamykała drzwi. Miała wręcz paranoiczny strach przed zostawianiem ich otwartych. Coś tu nie grało. Nie chodziło tylko o drzwi. W powietrzu unosił się dziwny zapach. Coś było zdecydowanie nie w porządku. Adrenalina rozlała się po moim ciele otrzeźwiając umysł. Chwyciłam pierwszą rzecz jaka znalazła się w zasięgu moich dłoni. Parasol. No trudno... Lepsze to niż nic. Trzymając go jakby był najniebezpieczniejszą bronią tego świata skradałam się korytarzem. Właściwie szłam po omacku, bo nigdzie nie paliło się światło, chociaż... Spod drzwi, przed którymi stałam wydobywał się wąski pasek jasności. Dalej, Ross. Dasz radę. Dotknęłam klamki i już miałam pchnąć drzwi, gdy powstrzymała mnie czyjaś dłoń na ramieniu. Dreszcze przebiegły mi po kręgosłupie. Szybko się odwróciłam uderzając głową w babcię.
- Bab... Gretchen- prędko się poprawiłam. Przebłyski delikatnego światła ukazały mi jej karcące spojrzenie.- Gdzie mama?
- Spokojnie, Rosseane. Najpierw idź zamknąć za sobą drzwi. Na nikogo już nie czekamy- pominęłam fakt skąd wiedziała, że tego nie zrobiłam i poszłam wykonać jej polecenie. Nie zdarzało mi się to dość często, ale coś mi mówiło, że dziś bezpieczeństwo może się przydać.
Po zaryglowaniu drzwi na wszystkie możliwe zamki podeszłam do jedynego oświetlonego pomieszczenia w mieszkaniu. Tym razem nikt mi nie przeszkodził i spokojnie weszłam do pokoju. Tu ten nieznośny zapach przybrał na sile. Poczułam metaliczny posmak w ustach. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Źródłem światła  było kilka świec na podłodze. Otaczały one ciało. Zafascynowana widokiem podeszłam do niego. To nie jest tak, że jakoś interesuję się trupami, krwią i tak dalej. Nie o to chodzi. Po prostu, gdy widzisz coś takiego nie możesz oderwać wzroku. Ten widok cię hipnotyzuje. Podchodziłam coraz bliżej ciała. Nogi były bezwładnie rozrzucone na ziemi. Ręce tak samo. Złote pukle zlepione były krwią. Rubinowy płyn wydobywał się z poderżniętego gardła. Większość już zakrzepła, ale reszta wciąż skapywała w dół. Przyjrzałam się twarzy. Nie wyrażała już żadnych emocji. Pełne, landrynkowe usta już nigdy nic nie powiedzą. Długie rzęsy rzucały cień na blade policzki. Wiedziałam, że zamknięte powieki skrywają tęczówki o barwie rtęci, takie same jak moje. Wiedziałam czyje to ciało. Stephanie.
Poczułam, że po policzku spływa mi łza. Tylko jedna. Za jedyną siostrę. Nie dogadywałyśmy się. To fakt. Irytowała mnie. Również prawda. Ale była moją siostrą i nie życzyłam jej takiego losu... Gdy oderwałam wzrok od Stephanie zobaczyłam, że nie jestem w pomieszczeniu sama. W kącie siedziała mama. Z zaszklonymi oczami. Nie wyglądało na to, żeby płakała. Wydawało mi się, że skutecznie powstrzymywała słone krople przez opuszczeniem jej oczu. Patrzyła nic nie widzącym wzrokiem.
-Mamo...- mój głos zawahał się. Nie wiedziałam co powiedzieć. Do mojego umysłu wkradła się jednak przerażająca myśl.- To nie byłaś ty, ani Gretchen?- spytałam ostro.
Mgła spowijająca jej oczy rozstąpiła się. Teraz patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Uspokój się, Rosseane- usłyszałam już drugi raz tej nocy.- Aż za takich potworów nas masz? Myślisz, że mogłabym skrzywdzić własną córkę?- jej ton był płaczliwy. Jakby była na skraju wytrzymałości. Szybko się jednak opanowała i kontynuowała już spokojniej.- Bernardowie zawsze podrzynali gardło. To ich znak rozpoznawczy.
- Skąd masz pewność, że to oni?
Spojrzała na mnie jak na mało pojętnego ucznia.
- Myślisz, że w tak niezwykłej rodzinie można sobie pozwolić na jedno dziecko? Otóż nie, Rosseane- nie widziałam związku, ale dalej słuchałam.- Gretchen miała trzy siostry. Wszystkie skończyły jak Stephanie. To dlatego wyjechała do Hiszpanii. Uciekała przed Bernardami i Bertami. Tam poznała twojego dziadka. Zmieniła nazwisko i założyła rodzinę. A ja... Ja miałam brata. Również poderżnięte gardło- zacisnęła usta w wąską linię. To co mówiła zaczęło nabierać sensu.- Jak wiesz Bractwo Podwójnego B odłączyło się od nas jeszcze przed I wojną światową. Od tamtej pory są wrogami nie tylko domu Alexandry, ale również Lucille i Laurenta. Teraz rozumiesz dlaczego ich podejrzewamy?
Było to dla mnie jasne, ale jednak pozbawione sensu.
- Skoro wiecie, że to oni dlaczego ich nie dorwiecie?- dla mnie było to najrozsądniejsze wyjście. Jak to mówią: Oko za oko, ząb za ząb. A głowa mojej siostry za ich głowy.
- Naprawdę myślisz, że to takie proste? My nawet nie wiemy, czy to Bernard, czy Bernadetta.
Tym sposobem mama przekazała, że nawet nie zna płci aktualnie żyjącego Bernarda. Kolejna rzecz, która świadczy o zdecydowanym rąbnięciu mojej rodziny. Nas nazywa rodem Alexandry. Żyła ona w XIV w. razem z Lauerentem, Lucille, Bernardem i Bertą. To oni stworzyli maszyny umożliwiające podróże w czasie. Nawet nie wiem jak one wyglądają. Wiem, że jest ich pięć. Tyle samo co czternastowiecznych magów, fizyków, wynazców czy kim tam oni byli. Na ich cześć ich potomkowie stworzyli domy, czyli rody. W moich żyłach płynie krew Alexandry, więc tak mam na drugie imię. Z resztą jak cała moja rodzina. Mama- Francesca Alexandra Greyson, bacia- Gretchen Alexandra Cariosa, siostra- Stephanie Alexandra Greyson. U chłopców robi się męskie odpowiedniki tych imion. Mój brat nazywa się Nickolas Alexander Greyson. Nie znam pierwszych imion członków pozostałych rodów, ale jestem pewna, że drugie mają po swoich czternastowiecznych przodkach.
Widząc, że nic nie mówię odezwała się mama.
- Przez 24 godziny Stephanie musi być pod nadzorem. Nikt nie może jej dotknąć. Ty też nie próbuj. Ja pójdę po kawę- dodała.- A ty jej przypilnuj.
Wiedziałam, że nawet jeśli spytam nie odpowie mi dlaczego to takie ważne. Była jednak inna rzecz, która nie dawała mi spokoju...
-Wytłumacz mi tylko jedno- zwróciłam się do swojej rodzicielki.- Po jaką cholerę byłyście w jej mieszkaniu o pierwszej w nocy?
- Wyrażaj się, Rosseane- jak zawsze zwróciła mi uwagę.- Dziś jest nów. Dzięki temu można przenieść się najdalej- dodała wychodząc z pokoju.
Mogłam się tylko domyslać, że chodziło jej nie o podróż do Yourku czy Cambrige, ale do innej epoki. Spojrzałam ponownie na ciało siostry. Zapowiadał się długi dzień.


czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 1


  Zaciągnęłam się mocniej papierosem. Świetnie. Jak tak dalej pójdzie spalę w ciągu godziny całą paczkę. Przytupałam nerwowo nogą. Podeszwy martensów odbiły się od starannie wypolerowanych kafelków. Jak one mi działały na nerwy... Jak cały ten dom mi działał na nerwy! Z irytacją zgasiłam szluga o ścianę. Jak zaraz nie wrócę przyjdą mnie przyłapać. Jaką im frajdę sprawiało patrzenie na mnie z góry, kręcenie tymi  zadartymi nosami i wygłaszanie mów o moim karygodnym zachowaniu. Tak, tak... Dzisiaj wolałam to sobie odpuścić. Z westchnieniem ostatni raz spojrzałam na paczkę papierosów w dłoni, po czym schowałam ją do kieszeni bluzy. Nie mogłam dopuścić do siebie myśli o jej zostawieniu. Bez niej z pewnością nie wytrzymałabym tych paru godzin z idealną rodziną Greysonów. Pff... Banda zadufanych w sobie egoistycznych maniaków ponad czaso-przestrzennych podróży. Podróży w czasie. I tak oto ja, czarna owca tej jakże cudownej i niezwykłej rodziny, będę zmuszona słuchać o ich niebezpiecznych wyprawach. A właściwie tylko jednej z nich...Cudowna perspektywa na najbliższe chwile. Ale cóż... Wyboru nie miałam. Wepchnęłam pięści do kieszeni i pchnęłam drzwi tarasowe. Od razu dobiegło mnie wychwalanie samej siebie. To mogła być tylko moja siostra. Z westchnieniem usiadłam przy stole. Babcia spojrzała na mnie z dezaprobatą. Może i nie siedziałam jak dama, ale z pewnością było mi wygodnie. Gdy wreszcie przeniosła wzrok na wciąż mówiącą Stephanie wyciągnęłam z kieszeni przetartych jeansów zdezolowanego iphona. Lakier odpadł już po bokach mimo, że był to nowszy model. Kupiłam go niespełna miesiąc temu, a już zdążył przybrać wygląd co najmniej rocznego aparatu. Ale działał, a to jest najważniejsze. Odblokowałam go i zaczęłam stukać SMSa do Drake'a. W wiadomości wyraziłam moją pogardę wobec rodziny oraz polecenie, by przyjechał po mnie za jakąś godzinę. Znałam jego tendencję do spóźnień. Wiedziałam, ze zjawi się najszybciej za półtorej. Nie wiem jak to wytrwam. Kliknęłam kolorową ikonę na wyświetlaczu. Niemal od razu pojawił się mały czerwony ptaszek zachęcający do zagrania w Flappy Birds. Może i była to najbardziej irytująca gra świata, ale z pewnością nie była tak irytująca jak ludzie przy tym stole. Klikałam w ekran bez większego zaangażowania. Dźwięk mojego imienia poskutkował upadkiem latającego stworzenia. Telefon zawibrował informując o przegranej. Podniosłam głowę czekając na powtórzenie. Rozległo się westchnienie mamy.
- Dlaczego Rosseane ty mnie nigdy nie słuchasz?
- Po prostu powtórz jeszcze raz- odparłam.
- Pytałam się czy nie potrzebujesz kostiumu na to przedstawienie- uśmiechnęła się lekko.
Już miałam zapytać jakie przedstawienie, ale w porę ugryzłam się w język. Nie mogłam przyjść na poprzednie, comiesięczne spotkanie. Mao miał osiemnastkę. Nie mogłam tego przegapić. Wykręciłam się próbą do jakiegoś bardzo ważnego spektaklu.
- Nie, wystawiliśmy je w zeszłym tygodniu- wymyśliłam na poczekaniu.
- I nas nie zaprosiłaś?- tata wydawał się być rozczarowany.- Może wystawicie je jeszcze kiedyś?- dodał z nadzieją w oczach.
Cieszyli się, że wreszcie zainteresowałam się czymś poza motocyklami. Nie mogłam pozbawić ich złudzeń. Z resztą... właściwie dość często przed nimi grałam, więc stwierdzenie, że bawię się w aktorstwo nie było do końca kłamstwem.
- Nie... To było okazjonalny występ. Jednorazowy- dodałam, by mieli pewność, że już go nie zobaczą.
- Szkoda- westchnęła mama.
Stephanie nie wytrzymała, że tak długo nie jest w centrum uwagi.
- Ja w liceum grałam w wielu sztukach. Raz wcieliłam się w Ofelię- powiedziała z niezwykłą dumą.
- Jakoś nie dziwi mnie, że tylko raz- mruknęłam pod nosem.
Usłyszał mnie tylko Nickolas. Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Puściłam mu perskie oko. Mój brat był najnormalniejszy ze wszystkich zgromadzonych tu osób.W miarę się z nim nawet dogadywałam. Nie to co ze wszechwiedząca siostrą Stephanie.
- Rosseane, nie burcz pod nosem. Dziewczyny z dobrych domów tak się nie zachowują- fuknęła babcia.
Tylko wywróciłam oczami. To również jej się nie spodobało.
- Gretchen ma rację. Wyprostuj się Rosseane- syknęła matka.
I całą w miarę normalną atmosferę diabli wzięli...
- Jasne. Co jeszcze? Odlać sobie twarz z plastiku?- sztucznie się uśmiechnęłam.
- Może na początek grzecznie się zachowywać?- powiedziała babcia jak zawsze z kamienną twarzą.- Rickardzie- zwróciła się do taty- naprawdę sądzę, że powinna wrócić do domu. Ona się demoralizuje w tamtym burdelu.
Tego już nie zniosłam.
- To nie jest burdel, a ja nie jestem dziwką!- wybuchnęłam.- To, że mieszkam w wynajmowanym mieszkaniu w może i nie najlepszej dzielnicy mnie nią nie czyni! Ale taki zawarliśmy układ, pamiętasz Gratchen? I zgodnie z nim jestem tu co miesiąc. Kurator już nie przychodzi co tydzień i nie grozi mi poprawczak. Poprawiłam się. Może byś to w końcu doceniła?
Cała rodzina w milczeniu przysłuchiwała się naszej wymianie zdań. Stephanie spuściła wzrok na swoje dłonie, Nickolas wpatrywał się w jakiś punkt w oddali, a mama zamaszyście mieszała swoją herbatę.
- Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej Rosseane. Masz siedemnaście lat i tak sobie nisczysz życie.
Usłyszałam ryk motoru. Drake się pośpieszył. Na moje szczęście. Choć równie dobrze to mógł nie być on. Trudno. Wolę czekać na dworze nie wiadomo ile niż spędzić w tym domu choćby minutę dłużej.
- Nie mamy o czym gadać. Ja spadam. Do zobaczenia za miesiąc- zgarnęłam ramoneskę z wieszaka i wyszłam z domu. Z trudem powstrzymałam się przed trzaśnięciem drzwiami.
Miałam szczęście. Drake opierał się o swoją maszynę dom dalej. Obok warczał drugi motocykl, z którego wciąż nie wysiadł Mao. Wokół nich kręciła się Joyce z telefonem w ręku. Gdy tylko mnie zobaczyła schowała urządzenie do kieszeni. Posłała mi pytające spojrzenie.
- Nic nie mów- westchnęłam.
Wyjątkowo posłuchała się mnie i wsiadła z tyłu motoru Mao. Ja zajęłam to samo miejsce, ale u Drake'a.
- Teraz się wyluzujesz Ross- zapewnił przyjaciel.- Jedziemy do Ronana.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Drake odpalił maszynę. Jeżeli miałam się rozerwać to tylko u jego brata.

~*~

- Teraz moja kolej!- zerwałam się z kolan Ronana wymachując ramionami w rytm muzyki.
Parę dziewczyn niechętnie zrobiło mi przejście do niskiego stolika. Przeszłam między nimi i klęknęłam przed meblem. Poklepałam się po tylnych kieszeniach, po czym wyciągnęłam z nich w miarę nie pogięty banknot. Spojrzałam po otaczających mnie twarzach. Parę z nich z pewnością należało do osób chwile przed trzydziestką. Ale jak zabawa to zabawa. Chwyciłam leżącą na stoliku kartę kredytową. Nie~*~~ miałam pojęcia czyja była, ale jakoś nie było mi to potrzebne. Za jej pomocą z kupki białego proszku na stole powstała równa kreska. Z brawurą zwinęłam banknot w rurkę. Poruszyłam wyzywająco ramionami przykładając pieniądz do nosa. W tym momencie poczułam wibrowanie w kieszeni.
- Kurwa- przeklnęłam.
Wyjęłam z jeansów komórkę. Ludzie naokoło zaczęli się niecierpliwić. Czekali na swoją kolej. Miałam to w dupie. Zerknęłam na wyświetlacz. Wskazywał na pierwszą w nocy, dlatego zdziwił mnie pokazany numer. Mama. W normalnej sytuacji odrzuciłabym połączenie, ale musiało stać się coś ważnego skoro dzwoniła o tej godzinie.
- Halo- starałam się brzmieć jak najbardziej trzeźwo. Jeszcze tego, by mi brakowało, by usłyszała, że jestem po kilku głębszych. Po chwili zdałam sobie sprawę, że i tak hałas wokół mnie wystarczająco mnie kryje. Chociaż właściwie to on zdradza mnie najbardziej. O tej porze powinnam spać, by być wyspana na jutrzejszą ( a właściwie już dzisiejszą) szkołę.
- Rosseane?- jej głos wydawał się nieobecny. Był taki... bezbarwny.- Musisz przyjechać do mieszkania Stephanie. Natychmiast.
Chciałam się zapytać dlaczego, ale mama się rozłączyła. Jej ton zaniepokoił mnie. Wstałam z klęczek czując na sobie spojrzenia zgromadzonych ludzi. Gdy tylko się odsunęłam zelżały, a zgromadzeni zajęli moje miejsce. Weszłam do kuchni Ronana i wyciągnęłam z lodówki sok pomidorowy. Musiał wystarczyć. Wyszłam z mieszkania żegnając się z przyjaciółmi. Będąć przed kamienicą zadzwoniłam po Caitlyn. Wiedziałam, że ją obudzę, ale mój motor został w garażu po drugiej stronie miasta, a ja musiałam jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu siostry.

~*~
Nowy blog inny od pozostałych. Postaram się przy nim wytrwać.
Wiem, że chwilo brak jakiejś akcji, ale wynagrodzę  to w drugim rozdziale.
XX
Daisy D.